Córka Młynarza – American Wheat z browaru Piwowarownia. Piwo, które zamówiłem jako pierwsze podczas degustacji w restauracji Po Byku, na kilkanaście minut przed rozpoczęciem wydarzenia. Miała to być szybka ocena, krótki wpis na bloga. Okazało
Córka Młynarza – American Wheat z browaru Piwowarownia. Piwo, które zamówiłem jako pierwsze podczas degustacji w restauracji Po Byku, na kilkanaście minut przed rozpoczęciem wydarzenia. Miała to być szybka ocena, krótki wpis na bloga. Okazało się jednak, że to nie będzie takie łatwe do przedstawienia… Polecam otworzyć sobie jakieś lekkie piwo (najlepiej Córkę Młynarza właśnie ;P) i rozsiąść się wygodnie… Uprzedzam – będzie długo, ale mam nadzieję, ciekawie. Zapraszam do lektury…
Jak wspomniałem przed momentem, wszystko zaczęło się od pierwszego zamówienia podczas degustacji piw Piwowarowni w restauracji Po Byku (zapraszam do relacji). Mając jeszcze trochę czasu, chciałem zapoznać się troszkę z propozycjami browaru współorganizującego wieczór, a przy okazji przygotować sobie krótką notkę degustacyjną do wrzucenia na bloga. Cel, może nie szczytny, ale rozsądny, przygotowanie – notes i długopis – pod ręką, pomysł i plan dopracowany w najdrobniejszych szczegółach – nic, tylko zamawiać. Spośród oferty z automatu odrzuciłem wszystkie ciężkie ciemne style, mocne w aromacie i takie, które zaburzyłyby mi smak na początku degustacji. Po prostu spodziewałem się czegoś lekkiego na otwarcie wydarzenia i nie chciałem się za bardzo przytłumić jakimś mocnym aromatem. Spośród pozostałych butelek mój wybór padł na Córkę Młynarza. Miałem lekkie obawy co do „amerykańskości” tego Wheat’a, ale postanowiłem zaryzykować. Jeszcze nie wiedziałem, że zafundowałem sobie srogą rozkminę, co tu się tak właściwie dzieje…
Chyba najlepiej, gdy zacznę od oceny tego piwa, jeszcze zanim rozpoczęło się spotkanie. Rozdział pierwszy: tradycyjnie dwa słowa, z czym się mierzymy. Piwo nosi nazwę Córka Młynarza i jest to American Wheat z browaru Piwowarownia. Charakteryzowało się ono ekstraktem na poziomie 12 BLG, na etykiecie widniała informacja o zawartości alkoholu na poziomie 5,1%.
Pod kątem prezentacji wizualnej zauważyłem pierwsze zgrzyty. Kolor był jasnozłoty, co jeszcze było w porządku. Jednak zmętnienie, a dokładniej jego brak oraz piana wzbudziły we mnie spore obawy. Piany nie było prawie wcale – ale OK, to może wynikać z szeregu różnych czynników (rodzaj szkła, detergent, którym było umyte, sposób nalewania, chociaż na to ostatnie starałem się zwrócić uwagę, etc.), a nie z samego piwa, więc ten temat zostawiam w spokoju. Co mnie bardziej zmartwiło to fakt, że piwo było przejrzyste. Może nie krystalicznie – troszkę przygaszone, ale mimo wszystko przejrzyste. Mógłbym się pokusić o stwierdzenie, że brak krystaliczności wynikał ze szkła, w jakim zostało podane. Żeby było jasne – nie chodzi mi o to, że było ono brudne, czy coś. Po prostu kufel ma tak dużą średnicę na całej wysokości, że nie sposób znaleźć punkt, w którym byłaby możliwa wiarygodna ocena krystaliczności. To piwo było po prostu przejrzyste. I to mnie zaniepokoiło już po nalaniu, a jeszcze nawet przed powąchaniem tego piwa.
Gwoli wyjaśnienia – prawie każde pszeniczne, jakie do tej pory spotkałem, było zmętnione (i to porządnie). Mówię prawie, bo możliwe, że przewinął mi się przez ręce i gardło jakiś wyjątek, ale w tej chwili nie jestem w stanie wykopać z zakamarków pamięci choć jednego przykładu. Owszem, jest wariacja tego stylu z przydomkiem Crystal (Kristall, etc.), która charakteryzuje się wysokim stopniem odfiltrowania, ale w przypadki Córki Młynarza żadna informacja na ten temat nie została podana.
Wracając do samej oceny, przejdę do aromatu. W nosie były wyczuwalne cytrusy, chmiele, może nuta tostowa i aromaty słodowe. Sam aromat nie był zbyt intensywny, ani przejmujący. W smaku odczuwalne podobnie, jak w aromacie, cytryna, mocniejsze chmiele, delikatna świeża trawa, wciąż zauważalne słody. Smak był przyjemny, ale również niezbyt intensywny ani przejmujący. Nie mogę jednak powiedzieć, że był wodnisty lub spłycony. Był po prostu dość delikatny, a samo piwo przejawiało wysoką pijalność. Atak mocno szczypał w język – wysycenie było na wysokim poziomie. Ciało gładkie, ale wciąż troszkę szczypiące, delikatnie prezentowało smaki na języku. Posmak był dość krótki, o odcieniu chmielowym, przyjemny, choć również niezbyt intensywny.
Przechodząc teraz do (pierwszego) podsumowania tego piwa. Czy to jest dla mnie American Wheat?
Gdybym dostał to piwo w ciemno, to stwierdziłbym, że to fajna wariacja Pilsa, albo ewentualnie APA. Definitywnie brakuje tu smaków pszenicznych – nut bananowych i goździków. Estrów chyba jakoś specjalnie też nie stwierdzam. Intensywność smaków również odbiega od tego, czego spodziewałbym się po pszeniczniaku. Jedynie zauważalna nuta chmielowa koresponduje z postulowanym stylem – w końcu American, czyli WINCYJ CHMIELUUUU… Ale poza tym, jak to mawiał klasyk: „Średnio, że tak powiem, średnio…”. U mnie to piwo dostaje (chyba nawet troszkę naciągane) 5/10.
Minął właśnie pierwszy rozdział oceny Córki Młynarza. Swoją drogą, chyba sobie trochę po nim pojechałem… No cóż – takie moje odczucia. Ocena sądzę, że jest merytorycznie sensowna i poparta pewnym doświadczeniem. Chociaż… Kto mnie tam wie, ile z tego doświadczenia jest coś warte… No cóż… Nadszedł jednak moment, gdy to piwo trafiło w moje ręce ponownie w ramach degustacji. Oto rozdział drugi, czyli omówienie tego piwa przez Pana Łukasza Gustkiewicza – właściciela browaru Piwowarownia oraz twórcę tego piwa. Pod wpływem jego słów posypałem głowę popiołem (ale tylko troszkę, bez przesady :P) i zrewidowałem swoją ocenę. Już spieszę z wyjaśnieniem, dlaczego.
Otóż, zgodnie ze słowami Pana Gustkiewicza – wszystkie wytknięte przeze mnie w poprzednich akapitach wady nie są tak naprawdę wadami. Wszystko, o czym pisałem, jest z rozmysłem wprowadzone do tego piwa. Za jego pośrednictwem chciano między innymi pokazać, że nie istnieje znak równości pomiędzy słodem pszenicznym, a bananami i goździkiem. Starano się zaprezentować rolę, jaką odgrywają drożdże. Zamiast drożdży tradycyjnie stosowanych przy piwach pszenicznych użyto drożdży amerykańskich charakteryzujących się czystym profilem. Oznacza to, że nie wprowadzają one żadnych dodatkowych smaków i aromatów poza tymi, które już są obecne za sprawą słodu, wody, czy innych użytych składników. Klarowność tego piwa również jest uzyskana z rozmysłem za sprawą długiego okres leżakowania i zlewania znad osadu.
Można więc powiedzieć, że celem tego piwa jest obalenie niektórych mitów dotyczących piw pszenicznych. Przy okazji omówiono w trakcie prezentacji wpływ słodów, drożdży oraz enzymów na finalny efekt produkcji. Przyznam, byłem pozytywnie zaskoczony oraz zaciekawiony nietuzinkowym podejściem do tego stylu. W takim przypadku mam w głowie tylko jedną sugestię. Ze względu na skrajne odejście od oczekiwanego przez konsumenta efektu, może dobrze byłoby w jakiś sposób zasygnalizować na etykiecie zamysł piwowara. Nie wiem, czy lepiej zmieniając nieco postulowany styl, w jakim jest tworzone piwo (dodając informację o drożdżach czystego profilu), czy po prostu do opisu piwa dodając ustęp o odmiennym podejściu i jaki temu przyświeca cel. Tak, czy inaczej konsument, albo bardziej – tak jak ja – nie będąc świadomym, co autor miał na myśli (i nijak nie mając szansy dowiedzieć się podczas zakupów w sklepie) finalnie to piwo oceni jako słabe lub średnie, bo nie tego się spodziewał. I nie będzie można mieć do niego jakichkolwiek pretensji. Dlatego sądzę, że warto byłoby umieścić informację na temat idei przyświecającej podczas tworzenia takiego piwa na jego etykiecie.
Wracając do mojej oceny, skoro zostały mi objaśnione intencje autora, nie pozostaje mi nic innego, jak zrewidować swoją ocenę na 7/10 ze względu na jego edukacyjny aspekt, którego stałem się udziałem. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, a raczej dobrze i dogłębnie realizowanej pasji przez pryzmat tego wydarzenia, byłem już gotów do przygotowywania posta na bloga. Taaaaaa… Jak to powiadał Pan Andrzej Borowczyk po kilka razy przy każdym wyścigu F1, już witałem się z gąską. A tu, nie wiedzieć czemu, przyszło mi jeszcze do głowy sprawdzić, czy przypadkiem nie miałem już wcześniej przyjemności z tym piwem i przypadkiem czy coś z tego spotkania nie zostało. Zajrzałem więc do mojej wirtualnej szuflady w poszukiwaniu jakiejś notki na temat Córki Młynarza… i proszę – znalazła się.
Rozdział trzeci: notka degustacyjna spisana w lipcu 2016. Myślę sobie – szybki rzut oka, może krótka wzmianka, co się zmieniło, otwieram folder z dokumentem… i… mina mi rzednie, a szczęka opada. Gwoli wyjaśnienia – do każdej oceny piwa (z ledwie kilkoma wyjątkami) mam zdjęcie ocenianego trunku. Jednak nie wszystkie zdjęcia są moje – część (jeśli nie większość) pobierałem z internetu i ze względu na prawa autorskie, nie mogę ich tutaj umieszczać. Gdy zobaczyłem zdjęcie, na którym widnieje Córka Młynarza w wersji z 2016 roku prezentując się w szklance z butelką stojącą obok, to za pierwszym razem przecierałem oczy ze zdumienia. Nie uprzedzajmy jednak faktów – wszystko się wyjaśni, gdy przedstawię rzeczoną ocenę.
Córka Młynarza – American Wheat wyprodukowany przez polski browar Piwowarownia z ekstraktem 12 BLG, z wykorzystaniem chmieli Citra oraz Amarillo i zawartością alkoholu na poziomie 4,8%.
Piwo jest słomkowożółte, mętne, lepkość słaba, natomiast piana biała, bardzo gęsta, puszysta, dość szybko opada pozostawiając ładny, zróżnicowany lacing. Sama barwa piwa nie jest zbyt intensywna.
W nosie wyczuwalne chmiele, cytrusy, odrobina chleba i goździków, natomiast sam aromat nie jest zbyt intensywny. W bukiecie zauważalne lekkie chmiele, odrobina cytrusów, banany oraz troszkę słabsze goździki. Sam smak jest średnio intensywny, niezbyt głęboki, ale też nie płytki, bardzo przyjemny, orzeźwiający, rześki i wesoły. Samo piwo jest dość pijalne.
Atak jest słabo aromatyczny, za to mocniej szczypie w język – średnie wysycenie. Ciało jest trochę ziarniste ze względu na CO2, pełne i charakterystyczne, przyjemne w odbiorze, statyczne, ale wypełnione aromatem i smakiem. Finisz jest dłuższy, bardziej pszeniczny niż chmielowy, dość przyjemny, chociaż może delikatnie zalegający.
Pod kątem równowagi, ze względu na styl sądzę, że jest to dobrze zrealizowany American Wheat – z jednej strony czuć chmiele, choć nie są one jakoś specjalnie mocne, a z drugiej strony można odnaleźć nuty bananów i goździków, charakterystyczne dla pszeniczniaków. Można się jedynie przyczepić, że smak powinien być pełniejszy, choć na pewno nie można powiedzieć, że jest wodnisty. Kwasowość jest słaba, lekko cytrusowa; goryczka również słaba, nieznacznie mocniejsza od kwasowości, chmielowa; słodycz średnia, delikatnie bananowa z nutami goździków.
Komentarz podsumowania: jest to całkiem dobre piwo, lekkie i świeże, orzeźwiające, przyjemne w odbiorze. Nie aspiruje do bycia wybitnym, ale też nie można mu zarzucić przeciętności albo niedbalstwa. Ot, po prostu dobre, przyjemne i luźne piwo, idealne na odprężający wieczór. Lekko cytrusowe, lekko chmielowe, nie przepełnione aromatem, nie ciężkie, wyważone w sam raz – da dużo radości i błogiego spokoju. Na pewno warto wrócić, warto też polecić zarówno jako przykład dobrego amerykańskiego Wheata, jak i piwa po prostu na odprężenie i nabranie dystansu do problemów dnia codziennego. Jak wracać to zarówno w pojedynkę w ramach odpoczynku, jak i na chilloutowe spotkanie z przyjaciółmi.
Ostateczna ocena to 6,5/10.
Rozdział czwarty: Uroczyście oświadczam, że w tym momencie wymiękłem… Z jednej strony ocena, która punktuje brak pszeniczniaka w American Wheat, z drugiej wyjaśnienie piwowara, dlaczego tak się stało. Muszę przyznać, że wyjaśnienie było dla mnie godne pochwały i przejawiało bardzo fajny pryzmat edukacyjny w temacie ile pszeniczny słód wnosi do piw pszenicznych. I wszystko byłoby super, gdyby nie jeden prosty fakt – cztery lata temu to piwo było pełnoprawną pszenicą z całą gamą aromatów i pszeniczną prezentacją… Nasuwa mi się pytanie – co się stało, co się zmieniło? Czy piwowar w pewnym momencie podjął decyzję, że totalnie zmienia profil piwa? Dlaczego pod tą samą nazwą (etykieta się zmieniła, ale to dotyczy chyba wszystkich piw browaru Piwowarownia) zostało wypuszczone coś zupełnie innego? Co w takim razie stało się z pierwotną recepturą i dlaczego z niej zrezygnowano? Nie było na nią popytu?
Spróbuję jednak odnieść się do tego piwa i wszystkiego, co ze sobą niesie wraz ze swoją historią. Mając już taki mętlik, postanowiłem zacząć wszystko jeszcze raz u podstaw. Zajrzałem więc na stronę BJCP z opisem stylu American Wheat. I ponownie musiałem zrewidować dość mocno swoją ocenę. Teraz już na serio i porządnie posypuję głowę popiołem – American Wheat dość daleko stoi od tego, jak sobie ten styl wyobrażałem. A muszę przyznać, że dla mnie do tej pory każde piwo w stylu z Wheatem w nazwie, o ile to nie był Wheat Wine, Wheat IPA i pokrewne, musiało mieć w sobie nuty banana i goździków i być dobrze zmętnione, o czym pisałem wcześniej. Niestety myliłem się. Po pierwsze, American Wheat, zgodnie z opisem BJCP, może charakteryzować się nawet krystaliczną przejrzystością, a z drugiej strony wysokim zmętnieniem. Oba skraje klarowności są w tym stylu dopuszczalne. Ponadto w tym stylu NIE POWINNO być wyczuwalnych estrów bananowych lub fenoli goździkowych!!! Muszę z pełną odpowiedzialnością przyznać – to dla mnie ogromna nowość. Jak widać, człowiek uczy się całe życie… Na swoją obronę mogę tylko napisać, że moje przekonania wynikały z doświadczeń, jakie do tej pory dostarczały mi piwa w tych stylach. W świetle tak zaprezentowanego stylu, wszystkie niejasności wspomniane w ramach postawionych wcześniej pytań nabierają sensu – decyzja piwowara o zmianie receptury z perspektywy czasu wydaje się być w pełni uzasadniona. Jestem winien browarowi Piwowarownia podziękowania za degustację oraz jej edukacyjny aspekt, w wyniku którego miałem okazję zrewidować swoją wiedzę i nauczyć się czegoś nowego w obszarze piw pszenicznych.
Epilog: Zastanawiam się, jak wielu zwykłych klientów ma podobnie jak ja, czyli widząc w nazwie stylu człon Wheat, od razu wyobraża sobie zmętnione piwo z zauważalnym smakiem banana i goździków? W związku z weryfikacją wszystkich informacji na temat tego piwa podanych przez BJCP, mój ostateczny werdykt to 7/10. Odnosząc się jeszcze do mojej oceny z 2016 roku – najchętniej zobaczyłbym w sklepie dwie Córki Młynarza obok siebie – jedną ze starej receptury i tą z nowej – z podkreśleniem różnicy, np. przez postulowanie w „starszej córce” po prostu stylu Wheat i odpowiednią notką od piwowara na kontretykiecie wyjaśniającą powód zmiany receptury. Ciekawie byłoby porównać te piwa ze sobą w ramach jednej mini degustacji…
Kończąc już ten post przyznaję, że trochę się rozpisałem i dziękuję za wytrwałość w czytaniu. Zależało mi na opisaniu każdego aspektu mojej przygody z tym piwem oraz tego, ile się nauczyłem o amerykańskiej wersji piwa Wheat. Jeśli miałeś okazję, drogi czytelniku, spróbować tego piwa, czy to ostatnio, czy to w dawniejszych czasach, podziel się proszę swoimi wrażeniami. Jeśli masz ochotę podzielić się przemyśleniami na temat historii tego piwa oraz tego, jak zmieniało się na przestrzeni czasu – sekcja komentarzy pozostaje do Twojej dyspozycji ;).
Do zobaczenia w następnym wpisie!